Magia na Dzień Matki

Generalnie nie przepadam za polską szkołą i rzadko kiedy można ode mnie usłyszeć na jej temat dobre słowo. I nie mam tu na myśli jakiejś konkretnej szkoły, tylko tak naprawdę system. Ale nie o tym miałam pisać. Tylko o tym, że choć nie pochwalam systemu edukacji w Polsce, to zdecydowanie chwalę szkołę Księciunia, która przez cały rok organizuje różnego rodzaju konkursy, tak, żeby każdy uczeń mógł odnaleźć w nim jakąś swoją pasję.

Są więc konkursy plastyczne, rękodzielnicze, latawców, gier planszowych i nie tylko, recytowania wierszy, śpiewania różnych pieśni, a ostatnio był nawet konkurs krasomówczy, w którym II miejsce zajął kolega z klasy Księciunia, po którym bym się w ogóle takich umiejętności nie spodziewała. I dużo z tych konkursów szkolnych jest tak pomyślanych, żeby zaangażować całą rodzinę. Dlatego zwykle zachęcam Księciunia do wzięcia udziału w tych zabawach, a on sam wie – że nie tyle ważna jest wygrana i rywalizacja, co sam udział i dobra zabawa. I tym sposobem w tym roku szkolnym robiliśmy już razem różaniec, szopkę bożonarodzeniową, kartki wielkanocne, a Księciunio brał także udział w dwóch czy trzech konkursach plastycznych, deklamowania wierszy oraz konkursie warcabowym (który wygrał nota bene).

Teraz w szkole kolejna ciekawa propozycja – konkurs fotograficzno-plastyczny zatytułowany Legendy warszawskie na ulicach miasta.

Ponieważ Księciunio lubi fotografować (to ma zdecydowanie po tacie :)), bez wahania postanowił wziąć udział w zabawie. Postanowił, że będzie poszukiwał znaków legendy o Złotej Kaczce. Zatem odświeżyliśmy sobie legendą i w słoneczną niedzielę wyruszyliśmy na warszawskie Powiśle, w okolice Pałacu Ostrogskich, gdzie według legendy mieszkała kaczka.

Mimo że już parę dobrych lat mieszkamy w stolicy, muszę przyznać, że Powiśle to dla nas terra incognita – tym przyjemniejszy był spacer tam. Złotą Kaczkę znaleźliśmy bez większych problemów, idąc wzdłuż starych murów wydaje mi się jakiegoś klasztoru. Księciunio obfotografował kaczkę ze wszystkich stron, nie przejmując się nawet tym, że w tym miejscu właśnie chcieli sobie zrobić zdjęcia nowożeńcy ;).

Potem ruszyliśmy na most ponad Tamką (tu znów kilka dodatkowych ujęć kaczki) – i tu doznałam olśnienia – otóż zauważyłam ogromny mural poświęcony Fryderykowi Chopinowi!

Idąc dalej w stronę Pałacu Ostrogskich, gdzie obecnie znajduje się Muzeum Fryderyka Chopina, dostrzegliśmy coś kolorowego na tarasie Pałacu. Gdy podeszliśmy bliżej – okazało się, że stoi tam naturalnych rozmiarów drewniany stelaż w kształcie fortepianu, a wkoło jest mnóstwo kolorowych tasiemek służących dekorowaniu fortepianu. Zabawę zorganizowała fundacja Form i Kształtów. A to wszystko przy dźwiękach muzyki Chopina. Łobuz i Księciunio od razu zabrali się do dzieła. A była to tylko jedna z niespodzianek, jakie tego dnia przygotowała dla nas Złota Kaczka.

Po dobrej półgodzinie zabawy, ruszyliśmy dalej, obejrzeć Pałac Ostrogskich od strony wejścia do muzeum. I tam znaleźliśmy jeszcze jedną kaczką, a także informacje, że ponieważ akurat odbywa się Majówka na Skarpie, to wejście do Muzeum Chopina jest bezpłatne, a dodatkowo dzieci mogą wziąć udział w warsztatach rysowania. Rano chciałam kupić bilety do Muzeum, ale nie dało się tego zrobić online, wobec czego pomyślałam, że akurat tego dnia nie ma już miejsc na zwiedzanie. Była to tym większa niespodzianka dla nas. Udaliśmy się zatem do Muzeum.

Muszę przyznać, że zawsze miałam bardziej muzyczne ucho niż plastyczne oko, więc informacja prowadzącego warsztaty, że ja także mam wziąć udział w portretowaniu była dla mnie co najmniej niekomfortowa. Otóż okazało się, że będziemy się nawzajem portretować – Księciunio – Misiolka, Łobuz – mnie i vice versa. Przy okazji zwiedziliśmy też razem z prowadzącym warsztaty wystawę czasową „Fizis wyjątkowa”, na której mieszczą się wszystkie portrety Fryderyka Chopina z całego muzeum. Dzieciaki szukały portretów z fortepianem, próbowały rozróżniać techniki malarskie czy odnaleźć karykaturę.

Po wystawie – zostaliśmy „przeszkoleni” z rysowania portretu i do dzieła. Przyznam, że na początku strasznie się męczyłam i było mi nieco wstyd, bo miałam wrażenie, że z mojego rysowania nic nie wyjdzie. Przyznam jednak, że na koniec byłam dosyć zadowolona ze swojego „dzieła” – chyba to była zasługa pana, który prowadził warsztaty, bo tak świetnie wytłumaczył zasady portretowania.

Poniżej możecie podziwiać nasze dzieła. Ja śmieję się, że na portrecie Łobuza wyglądam jak Pan Kleks w „Śnie o siedmiu szklankach” – pamiętacie? ;).

Warsztaty zajęły nam dość sporo czasu, więc nie wiele zostało go nam już na zwiedzanie. Odwiedziliśmy zieloną salę z grami o Chopinie oraz niewielką część wystawy na parterze, gdy musieliśmy już wracać.

Muszę przyznać, że dla nas wszystkich był to bardzo magiczny dzień, szkoda tylko, że z powodu koncertu mieliśmy tak mało czasu na spacer – bo na pewno spotkałyby nas jeszcze jakieś magiczne przygody. Wiem jedno – na pewno tam jeszcze wrócimy, bo to urocze miejsce do spacerów.

A i jeszcze okazało się, że Łobuz ma zadatki na modelkę, na powiedzcie sami? :)

A na koniec dnia czekały na mnie jeszcze od moich dzieci takie piękne tulipany! Co za dzień :)

Zaszufladkowano do kategorii Bywamy | Tagi: Dzień Matki, legenda o złotej kaczce, muzeum chopina | Napisz odpowiedź

Przemeblowanie nadchodzi

Pamiętacie ten wpis? Otóż pół roku już się zbliża – 6 czerwca nadchodzi – zatem przemeblowanie już w toku :). Bądźcie cierpliwe! To jeszcze tylko parę dni…

Nie ma Pipi, jest Zorka

Uwielbiam Warszawę z to, że daje tyle możliwości uczestniczenia w kulturze wraz z dziećmi. A wierzę, że czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci. Dlatego, systematycznie, odkąd tylko Księciunio jest na tyle rozumny, że może wytrzymać w jednym miejscu około godziny, staram się zabierać jego i Łobuza na różne wydarzenia kulturalne. A zaletą Warszawy jest to, że praktycznie w każdy weekend, ba w każdy dzień weekendu, takich wydarzeń – i darmowych i odpłatnych w całym mieście jest tyle, że z pewnością nie da się tego wszystkiego ogarnąć i we wszystkim wziąć udziału.

W ostatni weekend było jedno z naszych ulubionych wydarzeń. Koncert, którego pomysłodawczynią jest Kasia Stoparczyk, znana z takich projektów, jak „Dzieci wiedzą lepiej” czy „Duże dzieci” oraz „Zagadkowej Niedzieli” w Trójce. Do tej pory koncerty były zatytułowane „Kasia i Pippi na tropie”, a my byliśmy chyba na czterech czy pięciu takich koncertach. Tym razem – było bardziej tajemniczo. Wiadomo było, że już nie będzie Pippi, tylko jakaś tajemnicza inna postać.

Cykl koncertów opiera się na tym, że Kasia wraz z Pippi podróżują po całym świecie, poznając tradycje różnych kultur przy akompaniamencie muzyki poważnej, etnicznej, a czasem też i filmowej. Do tej pory poszukiwały Calineczki, pantofelka Kopciuszka, Śnieżki, Ktosia, który miał się Wykluć w Wielkanoc. Podczas koncertu poszukiwania zwykle dotyczą jednego tematu i pokazują zwyczaje i tradycje różnych nacji skupione wokół właśnie tego jednego tematu.

 Sama idea takich koncertów jest cudowna, bo w łatwy sposób podaje dzieciom muzykę poważną, nie ograniczając się jednak do niej. Dzieci bawią się na tych koncertach doskonale, bo nie dość, że Pippi ma zwyczaj przekręcać słowa w zabawny sposób (np. koncertowe grzędy, chłopobaby), to cała historia uzupełniana jest także „głosem z offu” – nagraniami z programu „Dzieci wiedzą lepiej”. Dzieci mają możliwość siedzieć na schodach sceny – bardzo blisko artystów i często są przez Kasię i Pippi zachęcane do odpowiadania na pytania.

 Koncerty te polecam już bardzo małym dzieciom. Łobuz była ze mną pierwszy raz, jak miała nieco ponad 1,5 roku i wysiedziała całą godzinę koncertu, zauroczona tym, co dzieje się na scenie. Pewnie jest to nieco kwestia jej temperamentu, aczkolwiek nie tylko ja przyprowadzałam takie małe dziecię na koncert Kasi i Pippi.

Tu możecie zobaczyć przegląd poprzedniego koncertu o szkołach

 Oprócz Kasi i Pippi (w tej roli wspaniała Dominika Kluźniak) na scenie można zobaczyć dosyć stały zespół. Jest Pan Forteklapista (Aleksander Dębicz), Pani Śpierwarka (Ewelina Siedlecka), pięknym basem śpiewa Kamil Kaznowski, a także Muzycy z Miasteczka Pippi – czyli zespół Sambora Dudzińskiego, grający muzykę etniczną, regionalną, inną. A tak na marginesie Pani Śpiewarka, która jest osobą raczej drobnej postury (i przy okazji śliczną dziewczyną), ma bardzo głęboki, piękny sopran. Aż dziw, że z takiego drobnego ciała może wydobyć się taki potężny głos. Jak kojarzę sobie różne sopranistki, to raczej na myśl przychodzą mi panie słusznej postury, z ogromną, falującą piersią.

Przepraszam, za ten przydługi wstęp, ale musiałam Wam naświetlić sens tych koncertów, zanim przejdę do opowiadania o tym ostatnim.

Dzieciaki czekają na koncert

Tym razem na koncercie nie pojawiła się Pippi, ale Zorka – dziewczynka, która spadła z gwiazd. Jej tatą jest wiatr, ale nie ma mamy. Nie wie czy ma serca. Cały koncert okraszony przepięknymi utworami w cudownych wykonaniach artystów. Mnie najbardziej ujął List do mamy w wykonaniu Pani Śpiewarki. Normalnie łzy w oczach.

Oto i Zorka

 Zorka odwiedza m.in. Grenlandię, Chiny, amerykańskich Indian. Zorkę odwiedzają i diabły i anioł śpiewający (w tej roli Kasia Stankiewicz – kiedyś Varius Manx), a nawet beatboxer. Zorka słyszy, jak bije serce matki-ziemi i w końcu, po podróżowaniu po całej planecie, postanawia tu zostać, ku uciesze całej widowni.

Na tym kończy się koncert, ale wcale nie kończy się zabawa. Wszystkie dzieci po koncercie są zaproszone na scenę – z czego i my skwapliwie skorzystaliśmy. Artyści pozwalają na wspólne zdjęcia z dziećmi, rozdają autografy. To jest prawdziwe obcowanie z wysoką kulturą!

Dzieciaki z Kasią Stoparczyk i z Zorką

 A i na tym nie koniec! Kto nie był – oczywiście, niech żałuje. Ale na pewno za jakiś czas będzie można w sklepie Polskiego Radia kupić płytę z koncertu – do tej pory wydanych zostało już kilka części. Na prawdę warto posłuchać!!!

A i jeszcze jedno – Kasia Stoparczyk zapowiedziała, że kolejne koncerty w serii już 28 i 29 wrześniu – więc wpisujcie w kalendarz i rezerwujcie sobie czas :).

Zabawa na scenie: dzieci z artystami

Zaszufladkowano do kategorii Bywamy, Czytamy i oglądamy, Polecamy | Tagi: kasia i pippi na tropie, Trójka | Napisz odpowiedź

Lemonkowe blogowe pogaduchy

O Boże!!! Było tak cudownie, że nie wiem od czego zacząć… To może zacznę od początku. Przynajmniej spróbuję.

Na spotkanie blogo-mam (bo jednak skończyło się na tym, że dyskutowały same mamy, choć tatusiowie dyskretnie trzymali się w zasięgu wzroku), które w ubiegłą sobotę odbyło się w Lemonce zjechały się mamy nie tylko z Warszawy, ale też z różnych innych zakątków Polski (tu znajdziecie pełną listę uczestniczek).

Organizacja spotkania – super, choć nie wszystko wypaliło. Ale ze spotkaniami tak to zwykle bywa. Suto zastawiony stół – przyznam szczerze, że ja i zresztą Łobuz też, zapałałam miłością do pysznych muffinek, przygotowanych przez Elwirę z One Minute Muffin.

Na samym początku – dzieciaki, które się pojawiły – poszły do pobliskiego parku na pokaz baniek. Ganiały i szalały próbując złapać bańki lub je rozbić.

W tym czasie mamy poznawały się wzajemnie i rozpoczęły dyskusję na temat tego, dlaczego nie chcemy mieć dzieci (tu przy okazji gorąca prośba do wypełnienia anonimowej ankiety, dla osób, które dzieci nie posiadają). Świetną prezentację na ten temat przygotowała Stella, czyli Pół Człowiek, Pół Matka. Mamy dzieliły się głównie swoimi doświadczeniami, czasem takimi, że włos się na głowie jeżył, płynnie przechodząc z tematu na temat. Moje zdanie na ten temat możecie znaleźć tutaj. Muszę przyznać, że czuję pewien niedosyt po tej dyskusji i chętnie spotkałabym się znów, żeby temat pociągnąć. Tym bardziej, że mam wrażenie, że na razie dotknęłyśmy tylko wierzchołka góry lodowej. W sieci pojawiły się już pierwsze podsumowania dyskusji, np. Koralowej Mamy, która rozłożyła mnie na łopatki porównując liczbę kościołów i żłobków (abstrahując od działań, które osoby związane z kościołem prowadzą na rzecz rodzin, oczywiście – chodzi tylko o liczbę „budynków”).

Po dyskusji o dzieciach przyszła pora na spotkanie z La Perlą. I choć przyznam, że przedstawicielka La Perli (podobno sama Pani prezes), osobiście nie przypadła mi do gustu, może dlatego, że coś innego niż wygląd buduje moje poczucie wartości, to jednak czasem lubię o siebie zadbać i sprawić sobie jakąś kosmetyczną przyjemność ;). Niestety, zraziłam się do Pani jeszcze zanim zakończyła wstęp, bo w ramach dowcipu na rozruszanie opowiadała, jak to jej prawie dorosły syn nie może sobie znaleźć żadnej dziewczyny, bo we wszystkich widzi tylko niedociągnięcia kosmetyczne i wybrzydza, że o siebie nie dbają. OMG! Przecież liczy się wnętrze i to, co ktoś ma w głowie, a nie na głowie. Nie chciałabym swojego syna wychować w taki sposób.

Moją uwagę od La Perli odciągnął też Synek Mukolinek, który akurat na czas prezentacji przyszedł do swojej mamy. Rozdawał tak piękne uśmiechy wszystkim innym paniom na około, że w ogóle nie mogłam się skupić na tym, o czym pani opowiadała. Bardzo wesoły i kontaktowy chłopczyk. Przypomina mi nieco Księciunia, jak był taki malutki.

Potem były rozmowy o blogowej etykiecie – moderowaniu komentarzy, radzeniu sobie z hejterami przeplatane pyszną zupą pomidorową :).

Odwiedziła nas również przedstawicielka marki Pat&Rub. No cóż, ona nie musiała zachwalać kosmetyków, bo te naturalne kosmetyki podbiły już serce nie jednej kobiety i mamy! Bo musicie wiedzieć, ze Pat&Rub ma też serię kosmetyków dla dzieci już od pierwszego dnia życia!

Potem cała seria zdjęć pamiątkowych, „pyszne” prezenty. Ale ja i tak najbardziej z całego spotkania cenię sobie możliwość poznania wszystkich tych blogowych mam. Starałam się z każdą zamienić choćby parę słów – teraz będę starała się je wszystkie w miarę regularnie odwiedzać.

Mam też nadzieję, że to spotkanie będzie tylko pierwszym z wielu i że moc mam-blogerek pomoże zmienić życie polskich rodziców na lepsze!

Niech moc będzie z Wami :)

Zaszufladkowano do kategorii Bywamy, Wydarzenia | Tagi: lifestyle, parenting, piknik rodzinny, spotkanie blogerek | Napisz odpowiedź

Warszawska blogosfera parentingowo-lifestylowa w natarciu

Już w najbliższą sobotę wspólnie z kilkunastoma warszawskimi blogerkami i blogerami z obszaru parentingu i lifestyle będę się zastanawiała nad odpowiedzią na pytanie Dlaczego nie chcemy mieć dzieci?

Trzy mamy prowadzące blogi: TekstualnaHafijaMłoda Mama, Młody Tata&Dziecko organizują w Warszawie spotkanie blogujących rodziców.

W sumie w spotkaniu ma uczestniczyć ponad dwudziestka blogerów:BOB OF THE DAYMATRIOSZKA STUDIO, Bebe&Co., Gabryniowy świat, Nishka, One minute muffin, Milowe Wzgórze, Synek Mukolinek, bobofashion, rybyZONE, Millon Feet Above The Ground, Koralowa Mama, Moje Dolce Vita, DZIECIĘCE KLIMATY, Matka jest tylko jedna, Baby Trendsetter. Dyskusję panelową poprowadzi Pół człowiek, pół matka. Wszystkie materiały – ankiety i slajdy do dyskusji – znajdziecie tu: KLIK

Mimo, że będzie to spotkanie rodziców, nie będzie ono o niczym, ani o kupkach-zupkach, tylko o bardzo poważnej sprawie – niskim wskaźniku urodzin w Polsce.

Muszę przyznać, że od pewnego czasu i z racji wykonywanego zawodu i prywatnie – zastanawiałam się nad tym, dlaczego w Polsce rodzi się tak mało dzieci. Przecież za kilkanaście-kilkadziesiąt lat efekty tego będą przerażające.

Po pierwsze, doprowadzą do zmniejszenia się liczby Polaków. Niby nic, prawda? Ale za spadkiem liczby krajanów, będą szły bardzo poważne konsekwencje ekonomiczne. Będzie spadał popyt – na wszystko. No może poza usługami opieki/pielęgnacji/leczenia osób starszych – bo ta grupa Polaków będzie najliczniejsza, a nie będzie się miał nimi kto zajmować. Nie mówię już o kwestii emerytur – bo z tym już obecnie jest problem.

Zadałam sobie pytanie: dlaczego nie mam więcej niż dwójkę dzieci? Co jest dla mnie najważniejszym czynnikiem „blokującym”. W moim przypadku to zdecydowanie czynnik finansowy. Zależy mi na tym, żeby moje dzieci mogły chodzić na dodatkowe zajęcia rozwijające ich zainteresowania. Zależy mi na tym, żeby miały kontakt z kulturą – także tą wysoką (koncerty, przedstawienia teatralne), ale też i tą popularną – książki, filmy, muzyka, gry planszowe i elektroniczne. Z zachcianek – od czasu do czasu wyjście na basen, do restauracji czy na lody całą rodziną. Wakacje szczęśliwie w dużej mierze rozwiązują nam dziadkowie mieszkający w górach i chwała im za to – wielbić ich za to będę do końca świata i o jeden dzień dłużej.

Żeby było jasne – nie chcę od nikogo pieniędzy za darmo. Oboje z mężem pracujemy na pełnym etacie. Rozwijamy się w miarę możliwości naszych i pracodawcy. Ale nasze pensje wypłacane w 2013 r. w porównaniu do tych wypłacanych w 2008 r., kiedy jeszcze byliśmy w trójkę, bez Łobuza, mimo że nominalnie na tym samym poziomie, realnie straciły co najmniej 20 procent (biorąc pod uwagę tylko inflację). Biorąc pod uwagę, że przybyło nam dziecko – w stosunku do 2008 r. nasz status materialny znacząco pogorszył się. Jak w takiej sytuacji mamy podjąć decyzję o kolejnym dziecku?

Co wobec tego powinno się zmienić? Jasne, że powinna być dostępna odpowiednia liczba miejsc w przedszkolach i żłobkach, tak, żeby mamy, o ile same tego chcą, mogły po urodzeniu dziecka wracać do pracy.

Jasne, że powinny być elastyczne formy zatrudnienia – choć przyznam szczerze, że praca na część etatu w przypadku pracy biurowej czy w jakiś branżach, gdzie liczy się na przykład czas reakcji na powierzone zadania, powoduje dużo większy spadek wydajności, niż tylko o połowę. Przyznam, że miałam kiedyś taką sytuację, że pracowałam z dziewczyną zatrudnioną na pół etatu. Zwykle po jej wyjściu w połowie dnia wynikały sytuacje dotyczące spraw przez nią prowadzonych i chcąc- nie chcąc musiałam ich dokończenie/poprawienie powierzać komuś innemu, bo nagle okazywało się, że praca musi być zrobiona na już. Bardziej mam tu na myśli pracę zdalną lub elastyczne godziny zatrudnienia – żeby na przykład można było czasem wcześniej wyjść/później przyjść, jeśli wymaga tego sytuacja (wizyta u lekarza, imprezy żłobkowo-przedszkolno-szkolne, itp.).

Pewnie, że nikt nie powinien być pozostawiony w trudnej sytuacji, szczególnie, że w różnych raportach można przeczytać (np. dzisiaj Onet.pl przytacza dziś artykuł Rzeczpospolitej, w którym można przeczytać, że co trzecie polskie dziecko żyje w biedzie, a co szóste w nędzy).

Ale wszystko to według mnie, to są tylko działania uzupełniające. Państwo powinno przede wszystkim zadbać o wysoki poziom wzrostu gospodarczego. To spowoduje, że rodzice po pierwsze będą mieć pracę, a po drugie ich zarobki będą lepiej dostosowane do kosztów życia.

Po trzecie – im więcej pracujących (zarabiających większe pieniądze), tym więcej pieniędzy z jednej strony odprowadzanych jest do budżetu państwa w postaci podatków, a z drugiej – przeznaczanych na oszczędności (co sprawia, że pieniądz jest tańszy i łatwiej pozyskać kapitał na inwestycje). Więc w tym przypadku korzysta i państwo i przedsiębiorcy.

Jeśli zwiększają się wpływy do budżetu – państwo może więcej środków przeznaczyć na pomoc szczególnie potrzebującym rodzinom, opiekę i edukację dzieci, służbę zdrowia, itp., itd.

I mogłabym tak wyliczać pozytywne skutki wysokiego wzrostu. Niestety, często polityka wysokiego wzrostu musi konkurować o rację bytu z polityką niskiego deficytu – bo co tu dużo mówić – żeby mieć wzrost, trzeba w niego zainwestować. Kryzys w latach 2008-2009 przypadł w Polsce na rozpoczęcie nowej perspektywy finansowej UE – nową pulę środków europejskich oraz przygotowania do Euro 2012. To czyniło z nas tą tak zwaną „zieloną wyspę”.

Teraz takiego impulsu brakuje, bo środki obecnej perspektywy wyczerpują się, a kolejna, choć powinna się zacząć 1 stycznia 2014 r., to prawdopodobnie w związku z przeciągającymi się negocjacjami o budżet UE na lata 2014-2020 może zostać opóźniona nawet o rok.

Od wstąpienia Polski do UE przez kilka kolejnych lat poprawiał się wskaźnik dzietności. Według mnie wpływ na to miały dwie kwestie: poprawiająca się sytuacja ekonomiczna Polski oraz wchodzenie w wiek rodzicielski wyżu demograficznego.

Trochę teraz takiego impetu brakuje…

Temat potraktowałam pobieżnie – bo oczywiście, jest też wiele innych czynników, od których zależy wzrost, dzietność i ogólny dobrobyt. Ale nie chcę nikogo zanudzać. Powyższe stwierdzenia są jedynie moją opinią, a że jestem człowiekiem – mogę się mylić.

Przepraszam za to ekonomiczne ględzenie – ale to właśnie mój głos w tej sprawie. W sprawie: Dlaczego Polacy nie chcą mieć dzieci.

Zaszufladkowano do kategorii Bywamy, Wydarzenia | Tagi: dzietność, piknik rodzinny, wzrost gospodarczy | 12 odpowiedzi

NKŁ i Wehikuł Czasu – rozdział czwarty

Nati, Księciunio i Łobuz podróżują po Londynie w czasie, poruszając się za pomocą wehikułu czasu i jego opiekuna kukułki o imieniu Aiman. Do tej pory odwiedzili Londyn za czasów rzymskich oraz Wilhelma Zdobywcy, dowiedzieli się o historii mostu londyńskiego i Tower of London. A dziś… to zupełnie inna historia

Rozdział czwarty: Wielki pożar

Kiedy tylko wylądowali, wszyscy poczuli, że coś jest nie w porządku. W koło nich było bardzo duszno, dużo dymu, słychać było krzyki przebiegających obok ludzi.

-Aiman, kiedy my jesteśmy? – Zapytała Nati, pamiętając, że nie podróżują w przestrzeni, tylko w czasie.

-Ojojo, chyba przeniosłem nas zbyt blisko serca pożaru. Przybyliśmy do 1666 r., a konkretnie jest 3 września. Dzień wcześnie wybuchł największy pożar Londynu.

-To stąd to całe zamieszanie – dodał Księciunio.

-Mamo, mamo – usłyszeli głos, który musiał należeć do dziecka – Mamo, gdzie jesteś? Mamo, to ja – Lizzy - w pewnym momencie zobaczyli dziewczynkę, może 5-cio letnią, która w tłumie biegnących ludzi szukała swojej mamy. Włosy miała zmierzwione, na zakurzonej buzi widać było dwie strużki łez. W rękach tuliła małą szmacianą laleczkę. Widać było, że jest przerażona i nie bardzo wie, w którą stronę ma iść.

- Gdzie jeśt twoja mamusia – zagadnął Łobuz, nad wyraz odważnie.

-Nie wiem, wyszłyśmy razem z domu, uciekałyśmy przed ogniem. Lalka mi upadła i puściłam rękę mamy, a jak podniosłam moją szmacianą Mary z ulicy, mamy już nie widziałam, tylko wielu obładowanych ludzi.

-A gdzie mieszkasz? – zapytała Nati

-Koło piekarni pana Farrinera – odpowiedziała dziewczynka

-To ta piekarnia! – krzyknął Aiman – W tej właśnie piekarni wybuchł pożar, który potem rozprzestrzenił się na większą część Londynu. Nie możemy tam pójść!

-Pomóżcie mi odnaleźć mamę – łkała dziewczynka – Tak się boję być bez niej!

-Co tu zrobić? – głowił się Aiman.

-Nie możemy zaprowadzić cię do domu, bo to byłoby niebezpieczne, ale może wiesz, gdzie twoja mama chciała iść? – zastanawiał się Księciunio.

-Mama chciała iść do cioci Maggie, ale wiem tylko, że ona mieszka niedaleko Tower.

-Aiman, czy Ty potrafiłbyś poprowadzić nas w stronę Tower – zainteresowała się Nati.

-Oczywiście, jako wasz przewodnik podróży w czasie orientuję się też w topografii każdego miejsce, w którym jesteśmy w każdym czasie – odpowiedziała kukułka.

-Ekstra! Jesteś lepszy niż GPS tatusia! – ekscytował się Księciunio.

-Dziękuję za ten komplement – Aiman puścił oko do Księciunia – A teraz ruszajcie za mną, zaprowadzę was jak najbliżej Tower.

Mapa Londynu zajętego ogniem

źródło: http://en.wikipedia.org/wiki/Great_Fire_of_London

I tak, czworo dzieci ruszyło za Aimanem w stronę Tower. Nati i Łobuz chwyciły Lizzy za rączkę. Na ulicach było pełno osób biegających w zamieszaniu.

-Aiman, posłuchaj, dlaczego oni biegają tak bez ładu i składu zamiast wezwać straż pożarną? – dopytywał się Księciunio, który pasjonował się strażakami i wszystkim, co ze strażą pożarną związane.

-Bo, mój drogi Księciunio, straż pożarna w Londynie w 1666 r. jeszcze nie istniała. Na dodatek, najważniejsza osoba w mieście, Lord Mayor, którym był w owy czasie sir Thomas Bloodworth, nie mógł się zdecydować, czy wysadzić w powietrze część budynków, tak, żeby zatrzymać pożogę – tłumaczył Aiman. – To między innymi było powodem tego, że pożar pochłonął ponad 13 tysięcy budynków, prawie 90 kościołów (w tym Katedrę Świętego Pawła) oraz 3 bramy miejskie.

-Ale jak to możliwe, że nie było straży pożarnej? – nie mogła zrozumieć Nati.

-W tym czasie w Londynie istniała tylko lokalna milicja, nazywana przez miejscowych „przeszkolone bandy” (ang. Trained Bands) oraz Straż, która po prostu patrolowała ulice. – tłumaczył Aiman – Poza tym, najważniejsze było powiadamianie o pożarze, co było obowiązkiem kościelnych wież. W Anglii istniało prawo nakazujące, by każda parafia była wyposażona w długie drabiny, skórzane wiadra, siekiery oraz haki pożarnicze, pozwalające zniszczyć palące się budynki.

Rysunek ilustrujący wykorzystanie haków pożarniczych. Pożar w Tiverton w hrabstwie Devon, Anglia, rok 1612.

źródło: http://en.wikipedia.org/wiki/Great_Fire_of_London

-No tak, my tu gadu – gadu, a powoli zbliżamy się do Tower – zauważył nagle Aiman – Lizzy, czy potrafisz znaleźć dom cioci Maggie?

-Wydaje mi się, że powinniśmy pójść tamtą uliczką i po tej stronie – tu Lizzy podniosła lewą rączkę – będzie stał dom, w którym mieszka ciocia.

Tak wyglądały wiadra używane do gaszenia pożaru

źródło: http://www.pepys.info/fire.html

-Chodźmy zatem – ponaglała Nati – lepiej żebyśmy nie minęli się z Twoją mamą po drodze, jeśli poszła cię szukać.

Weszli w uliczkę, którą wskazała Lizzy. Rzeczywiście, było to całkiem niedaleko Tower. Ledwie zdążyli przejść kilka kroków, kiedy wśród gwaru osób, próbujących w popłochu przedostać się jak najdalej ognia, usłyszeli wołanie.

-Lizzy, to ty? – zawołała młoda kobieta wyglądając z okna swojego domu.

-Ciocia Maggie! – po raz pierwszy uśmiech zagościł na twarzy Lizzy.

Aiman poprowadził ich, jak najbliżej wołającej, żeby łatwiej było im rozmawiać.

- Mamusia bardzo się martwiła, że się zgubiłaś i niedawno wybiegła cię szukać. Jak to możliwe, że nie spotkałyście się po drodze? Nie ważne zresztą. Wchodź na górę i was też zapraszam – Maggie zwróciła się do pozostałej trójki dzieci i Aimana – Dziś ulice Londynu nie są bezpieczne.

Gdy byli już na górze, Lizzy rzuciła się cioci Maggie na szyję i zaczęła płakać.

-Ciociu, tak się boję o mamę. A jak coś jej się stanie? – szlochała dziewczynka

-Kochanie, nic się nie martw. Mama zaraz pewnie wróci, a pożar ugaszą jeszcze dziś – Ciocia Maggie starała się uspokoić małą Lizzy.

Aiman odchrząknął i poprosił Księciunia na stronę. Chwilę coś szeptali, po czym Księciunio zwrócił się do cioci Maggie:

-Proszę Pani, tego pożaru tak szybko nie ugaszą. Lord Mayor nie chce wydać rozkazu zburzenia budynków, więc ogień się rozprzestrzenia. Mamy propozycję, żeby Lizzy i Łobuz zostały tu z panią, a my – wskazał na Aimana, Nati i siebie – pójdziemy poszukać mamy Lizzy. Czy mogłaby mi pani powiedzieć, jak ona wygląda i jak ma na imię, bo nigdy jej wcześniej nie spotkaliśmy.

-Mama Lizzy ma na imię Mary. Jest podobnego wzrostu jak ja, tylko ma rude włosy. I bardzo kręcone. - tłumaczyła Maggie.

-Proszę pani, a może pani pamięta, jak była dziś ubrana pani Mary – łatwiej byłoby nam jej szukać – wpadła na świetny pomysł Nati.

-Yyyy, no tak, miała na sobie taką czerwoną, nieco wyblakłą suknię. No i fartuch – taki wiązany w pasie – biały, ale już trochę pobrudzony.

-Kochani, musimy ruszać, bo każda chwila jest na wagę złota. Jeśli mama Lizzy poszła w stronę ich domu – może być w niebezpieczeństwie – ponaglał Aiman.

Księciunio z Nati podeszli do Łobuza.

-Ty zostań tu z Lizzy i bawcie się ładnie razem – powiedział Księciunio.

-My za niedługo wrócimy, więc nic się nie martw. A tymczasem – dotrzymaj Lizzy towarzystwa, bo widzisz, jak jej smutno – przekonywała Nati.

-Wracajcie bezpiecznie i dziękuję Wam za pomoc – Maggie odprowadziła ich do drzwi.

Nati, Księciunio i Aiman znów byli na ulicy.

-Teraz powinniśmy zaoszczędzić drogi, bo nie musimy iść już w stronę Tower, tylko pójdziemy uliczkami, krótszą drogą – objaśniał Aiman.

-Myślę, że mamę Lizzy nie trudno będzie znaleźć – wtrąciła Nati, gdy już ruszyli. – Zobaczcie, wszyscy idą w przeciwną stronę niż my, a pewnie i pani Mary idzie w podobnym kierunku co my, więc pewnie będzie jedyną osobą, którą zobaczymy idącą w stronę pożaru.

-Świetna myśl Nati – skomplementował dziewczynkę Księciunio. – Aiman, a ty mógłbyś nam w drodze poopowiadać jeszcze trochę o tym pożarze?

Szli wszyscy razem, a Aiman siedział Nati na ramieniu.

-W związku z tym, że Lord Mayor Londynu nie podjął decyzji związanych z pożarem, a wręcz mówi się, że uciekł z miasta jeszcze w niedzielę, w dniu wybuchu pożaru, król Karol II podjął decyzję o powierzeniu swojemu bratu – Księciu Yorku – Jakubowi – zadania zduszenia pożaru. Niestety, do tego czasu pożar już bardzo się rozprzestrzenił i jego opanowanie nie było już takie łatwe. Jego rozprzestrzenianiu się sprzyjało to, że jak widzicie, większość budynków Londynu w 1666 r. była drewniana, zbudowana bardzo blisko siebie, poprzecinana jedynie wąskimi uliczkami.

Portret Jamesa, późniejszego króla Anglii, Irlandii i Szkocji

źródło: http://en.wikipedia.org/wiki/James_II_of_England

-James zdobył serca londyńczyków swoim oddaniem i odwagą w walce z ogniem. 20 lat później, po śmierci króla Karola II został królem Anglii, Irlandii i Szkocji. W Anglii i Irlandii znany był jako James II, natomiast w Szkocji – jako James VII. No ale dosyć o królach. Wróćmy do samego pożaru. - kontynuował Aiman, gdy tak szukali mamy Lizzy – W poniedziałek spłonął urząd pocztowy oraz budynek London Gazette – jednego z najważniejszych dzienników urzędowych. Ludzie zaczęli myśleć, że pożar nie był dziełem przypadku, ale spowodowaną przez cudzoziemców zemstą. Dlatego większość sił porządkowych w poniedziałek zajmowało się raczej ratowaniem obcokrajowców.

-Jak to możliwe, ze jeden człowiek może tak decydować o losie wielu ludzi i zamiast im pomagać – nic nie robić? – Zastanawiała się Nati – Przecież to niesprawiedliwe…

-O czym ja to… A! No więc, kiedy już książę James zabrał się do zwalczania pożaru – król wydał mu pozwolenie na zniszczenie budynków tak, żeby odciąć ogień od reszty miasta. I wtorek, 4 września 1666 r. był właśnie takim dniem wielkiego burzenia.

-Aiman, czy my tu zostaniemy do jutra? – Zainteresował się Księciunio – Bardzo chciałbym popatrzeć, jak te budynki były niszczone.

-No mam nadzieję, że nie. Chciałbym tylko odnaleźć mamę Lizzy i ruszać dalej – odpowiedział Aiman

-Szkoda – jęknęli wspólnie Nati i Księciunio.

-Rozumiem, ale i tak jesteśmy tu już dłużej, niż przewidywałem – Aiman starał się im wytłumaczyć sytuację – Poza tym, musimy poradzić rodzinie Lizzy opuszczenie obecnego schronienia, gdyż we wtorek, trzeciego dnia pożaru, ogień zaczął kierować się w stronę Tower. A musicie wiedzieć, że w Tower był skład prochu i obawiano się, że w przypadku pożaru twierdzy zniszczenia byłyby jeszcze większe! Dlatego też zdecydowano się wysadzić okoliczne budynki.

Postęp Wielkiego Pożaru w kolejnych dniach

źródło: The Times History of London. London: Times Books, 1999.

-Och, to straszne! – Zaniepokoiła się Nati – Jak tylko znajdziemy Panią Mary, musimy namówić ich do ucieczki, koniecznie!

-W środę, częściowo dzięki zmianie kierunku wiatru, działania podejmowane przez służby Jamesa zaczęły przynosić efekty. Ogień przestał się rozprzestrzeniać. Jednakże teraz mieszkańcom zaczął zagrażać głód – w końcu z powodu pożaru miasto przestało produkować żywność. Król bojąc się masowych rozruchów przeciw monarchii zapowiedział dostawy chleba do Londynu oraz zorganizował na bezpiecznych obrzeżach miasta targowiska. Jednakże nie było mowy o rozdawaniu żywności!

Kiedy tak szli słuchając opowieści Aimana, Księciunio niespodziewanie zatrzymał się. Wyglądał, jakby czegoś nasłuchiwał.

-Co się stało? – Zaciekawiła się Nati

-Cii – powiedział Księciunio i dalej stał nasłuchując.

I wtedy usłyszeli:

-izzy! Lizzy, gdzie jesteś!

Aiman poderwał się do góry, żeby spróbować wypatrzyć, kto to woła.

-Widzę ją! To woła kobieta w blado czerwonej sukni – to musi być mama Lizzy! – Wołał podekscytowany – Podążajcie za mną, to Was do niej zaprowadzę.

Nati i Księciunio zaczęli szybko przedzierać się przez tłum, żeby nie stracić Aimana z oczu. Za kilka metrów udało im się dogonić kobietę, która wyglądała tak, jak opisała ją ciocia Maggie.

-Proszę pani! Pani Mary, wiemy gdzie jest Lizzy – wołał Księciunio starając się zwrócić jej uwagę.

W tej chwili kobieta odwróciła się i ujrzeli jej zapłakaną twarz.

-Zaprowadziliśmy ją do pani siostry – Maggie – nie daleko Tower – tłumaczyła Nati.

-Och, naprawdę, znaleźliście moją Lizzy? Tak wam dziękuję – Mary zalała się łzami – Tak się bałam, że ją stracę.

-Proszę pani, chodźmy szybko, bo dom pani siostry też nie jest bezpieczny. Powinnyście stamtąd uciekać. Do jutra dotrze tam ogień, a służby Tower, w którym znajduje się proch, będą chciały odciąć ogień od twierdzy i będą niszczyć wszystkie zabudowania wokół – starali się tłumaczyć jeden przez drugiego Nati i Księciunio

-Nie wiem, skąd wy to wszystko wiecie, ale skoro uratowaliście Lizzy i odnaleźliście mnie, to na pewno was posłucham.

Tym sposobem zawrócili i szybko udali się z powrotem po Łobuza. Lizzy rzuciła się mamie na szyję, potem wszyscy ściskali wszystkich i Nati, Księciunio oraz Łobuz pożegnali się i wyszli, przypominając jeszcze, że panie również powinny ten dom wkrótce opuścić i najlepiej udać się poza bramy miasta.

-Aiman, możesz nam powiedzieć jeszcze co było dalej, jak pożar się skończył? – poprosił Księciunio

Obelisk upamiętniający Wielki Pożar Londynu

źródło: http://en.wikipedia.org/wiki/File:Monumentfireoflondon.jpg

-Aby zapobiec rebelii, król zachęcał tych, którzy w pożarze stracili swe domy, by na czas odbudowy miasta wyjeżdżali z Londynu, wydał też prawo nakazujące innym miastom przyjmowanie uchodźców. Zaproponowano wiele radykalnych planów odbudowy połączonych z przebudową miasta, ale ostatecznie, zostało ono odbudowane na tym samym planie, co przed pożarem. Z inicjatywy króla Karola II, niedaleko Pudding Lane, gdzie rozpoczął się pożar, stanął obelisk upamiętniający pożogę. Ma on 61 metrów wysokości i został zaprojektowany przez Sir Christophera Wrena oraz Roberta Hooka. Inny pomnik upamiętniający z kolei miejsce, w którym pożar się zatrzymał, to tak zwany Złoty Chłopiec z Pye Corner.

Golden Boy of Pye Corner

źródło: http://en.wikipedia.org/wiki/File:GoldenBoy.jpg

-No, ale na nas już czas – stwierdził Aiman i wtedy dzieci poczuły, że stary zegar z kukułką znów je wciąga…

***

Poprzednie rozdziały:

Rozdział pierwszy – Deszczowe wakacje

Rozdział drugi – Rzymianie i Most Londyński

Rozdział trzeci – Wilhelm Zdobywca i Tower of London

Zaszufladkowano do kategorii Kreatywnik, Londyn, Wyprawa Projekt Londyn 2014 | Tagi: 1666, Farriner, Golden Boy of Pye Corner, James II, Karol II, lalka, lizzy, Lord Mayor, mamo to ja, Sir Thomas Bloodworth, the Monument to the Great Fire of London, Tower of London, wielki pożar londynu | 4 odpowiedzi

Odstraszająca reklama T-Mobile

About Being Mama o reklamie T-Mobile – zgadzam się w 100% tekstem Mamy. Reklama „obrzydza” wręcz rodzinne podróżowanie:

http://aboutbeingmama.blogspot.com/2013/05/nie-wytrzymaam.html

Zaszufladkowano do kategorii Myśli moje nieuczesane | Tagi: about being mama, reklama, T-mobile | Napisz odpowiedź

Co z sanepidami w 2014?

Dziś po takim haśle ktoś wyszukał w sieci Projekt Londyn. Dobre, prawda? :) I przyznam – że zainspirowało mnie.

Bo mnie interesują sanepidy. A konkretnie jeden. A tak na prawdę – jedna. Matka Sanepid. Przyznam, że odkąd zostałam częścią blogosfery, Matka Sanepid oraz jej córki: Córka Pierwsza i Córka Druga towarzyszą mi niemal co dzień. Bo nikt inny nie potrafi w sposób tak dowcipny, błyskotliwy, z dużym dystansem do siebie i własnych „ułomności” opisywać rozterek życia codziennego matki. No i jeszcze ten podtytuł:

Moich 100 błędów wychowawczych

Po narodzinach pierwszej córki wzięłam listę najczęstszych błędów wychowawczych i zaczęłam je popełniać wszystkie po kolei…

Może niektórzy będą mnie odsądzać od czci i wiary, ale trudno, powiem co powiem. I jest to moja opinia, moja własna! Matka Sanepid to taki „Kominek” parentingowej części blogosfery. Wyrocznia. Bóstwo wręcz! Bo nikt tak jak ona nie opisuje swoich codziennych rodzicielskich wątpliwości, porażek i sukcesów. No i ten cięty język! A robi to w taki sposób, że ma się wrażenie, jakby opisywała Twoje własne życie. Myślisz sobie: „qrcze, przecież ja też tak mam, mnie też takie rzeczy spotykają. Nie jestem z tym sama”.

No więc, kto jeszcze nie czytał – to pędzikiem na bloga Matki Sanepid!!!

Matko S, dziękuję Ci, że jesteś. I mam nadzieję, że w 2014 r. nadal będziesz. Bo jest nas tu sporo – Twoich wiernych czytelniczek.

Zaszufladkowano do kategorii Blog, Myśli moje nieuczesane | Tagi: blogi parentingowe, blogosfera, Kominek, matka sanepid | Napisz odpowiedź

Przygoda-niespodzianka

Kolejna sobota przyniosła nam niespodziewane przygody – znów zamiast Księciuniowych skoków do wody.

Jak zwykle w sobotę – zabrałam Księciunia na basen, na jego zajęcia skoków do wody. Gdy zbliżaliśmy się do budynku – podszedł do nas kolega Księciunia, mówiąc, że dziś zajęć nie ma. Znów!!! I żadnej informacji wcześniej.

Na szczęście – nie poddałam się zbyt szybko, tylko pomyślałam, że te darowane 45 minut spróbujemy wykorzystać na odwiedzenie „Shell Ferrari F1 Show”. I to był strzał w 10!

Samego przejazdu Ferrari nie zobaczyliśmy, bo niestety nie mieliśmy tak dużo czasu, ale zobaczenie iskier radości w oczach mojego pierworodnego na widok różnorodnych samochodów (wyścigowych i nie tylko) – było bezcenne :). I tak niewiele było mi potrzeba, żeby go uszczęśliwić. A zresztą zobaczcie sami, co tam widzieliśmy:

Symulatory samochodów wyścigowych oraz prawdziwy fotel kierowcy wyścigowego

Ferrari zrobione z klocków Lego. Księciunio był przeszczęśliwy, że mógł do niego wsiąść :)

Sean Mcmission z filmu Auta 2

Samochód z „Powrotu do przyszłości”

Całe mnóstwo filmowych samochodów z zamontowanymi karabinami – ooo, one zrobiły na Księciuniu największe wrażenie

Samochód z filmu „Pogromcy duchów”

Jaba, daba, duuuu! Jest i samochód Jaskiniowców!

Nie mogło zabraknąć też Batmobila!

 

A to mini-motocykl ;) Księciunio miał wielką ochotę na nim pojeździć ;)

Tak, czy owak, nie możemy narzekać w tym tygodniu, że nie było skoków do wody! Jednak Księciunio ma przykazane zapytać trenera, czy za tydzień w sobotę zajęcia będą zgodnie z rozkładem ;)

Piekło? Niebo?

Do tej pory nie poruszałam „trudnych” tematów na blogu. Ale dziś przeczytałam coś, co sprawiło, że poczułam konieczność spisania swoich myśli na ten temat i podzielenia się nimi z Wami. Co Wy na to?

Przeczytałam w Dużym Formacie artykuł Piekło, niebo, piekło, niebo (http://wyborcza.pl/duzyformat/1,127823,13914655,Pieklo__niebo__pieklo__niebo.html) Bereniki Steinberg. Jest to zapis rozmów z kilkorgiem warszawskich dzieci, będących w wieku pierwszokomunijnym i ich mam o ich poglądach dotyczących chodzenia na lekcje religii i motywacji przystąpienia do pierwszej komunii świętej.

Berenika Steinberg rozmawia z różnymi dziećmi: takimi, które mówią, że nie wierzą, albo które zaczęły chodzić na religię, żeby samemu się przekonać, samemu odkryć czy wierzą czy nie, takimi, które mówią, że po drugiej klasie zrezygnują czy też takimi, które chodzą na religię i etykę, żeby „odnaleźć niewidzialną nić, która łączy religię z etyką”. I dzięki etyce – zrozumieć religię.

Bardzo ucieszyłam się, jak zobaczyłam ten temat w dużym formacie, bo mój Księciunio w przyszłym roku będzie w wieku komunijnym. Ale mimo, że jestem osobą wierzącą, mam ogromne wątpliwości, że akurat w jego przypadku komunia powinna nastąpić w przyszłym roku. Trochę nie rozumiem tego kościelnego systemu, który część sakramentów pozwala przyjąć wtedy, kiedy samemu uzna się, że się jest do nich gotowym, a część – narzuca łącznie z grupą.

Przeraziło mnie też to, co przeczytałam w artykule – o tym, jak dzieci są straszone piętnem grzechu, piekłem, „czerwonymi tyłkami” na lekcjach religii. Albo to, w jaki sposób jest im podawany przekaz o ukrzyżowaniu Pana Jezusa – przecież to jeszcze małe dzieci! Niektóre z nich są normalnie przerażone…

Pamiętam, że pierwsza komunia była dla mnie ogromnym przeżyciem. Wciąż pamiętam strach przed pierwszą spowiedzią – tego, że ktoś będzie oceniał moje złe uczynki, które najchętniej schowałabym do pudełka, a pudełko zakopała głęboko w ziemi, żeby nikt się nie dowiedział. I pamiętam też moją radość z przyjęcia Pana Jezusa do serca. Ale miałam wspaniałego księdza i głęboko wierzącą babunię, która na moją edukację religijną poświęcała sporo czasu.

Ja również edukuję moje dzieci – szczególnie przy okazji różnych świąt kościelnych – opowiadam im skąd się wzięły i dlaczego. Jednak nie czuję się na siłach tłumaczyć w zrozumiały dziecku sposób zawiłości religijno-kanonicznych. O to powinien zadbać ksiądz/katecheta/siostra ucząca religii. Ale nie w taki sposób, żeby 8 letnie dzieci szły do komunii, dlatego, że się boją („Że jak ktoś nie pójdzie do komunii, to pójdzie do piekła”), ale dlatego, że mają świadomość, jak doniosła to będzie dla nich chwila. Skoro potrafimy tłumaczyć skomplikowane zjawiska fizyczne, tak by zrozumiało je małe dziecko, dlaczego nie potrafimy tłumaczyć religii (nie wiary, bo to co innego!) w ten sam sposób? Skąd bierze się odejście tak wielu młodych ludzi od Kościoła? Czy po części nie jest to spowodowane takim właśnie „strasząco-karzącym” podejściem nauczycieli religii? Nie mówię, że wyłącznie, ale pewnie częściowo to też jest przyczyną.

Mam wrażenie, że nauczyciele religii w zdecydowanie większym stopniu niż straszenie dzieci piekłem, piętnem grzechu i tym podobnymi rzeczami, powinni wskazywać dzieciom właściwą drogę. Dyskutować z nimi o możliwych grzechach, ale odnosząc je do dziecięcego świata. I zdecydowanie podkreślać, że po pierwsze ważne jest całe życie, a nie godzina w kościele i że Bóg jest miłościwy i wybacza nawet największym zbrodniarzom, jeśli oni żałują za grzechy i nawrócą się.

Na dzień dzisiejszy nie podjęłam jeszcze decyzji czy Księciunio będzie w przyszłym roku przystępował do komunii. Uczestniczenie w mszy jest dla niego męczące, choć czasem zadziwia mnie (pozytywnie) swoim pojmowaniem Boga, czy chęcią bycia ministrantem. Ale z drugiej strony boję się tej rywalizacji na prezenty w klasie (już teraz jest problem z PSP i Księciunio bardzo przeżywa fakt, że nie zgadzamy się, żeby zabierał go do szkoły, choć znaczna część jego kolegów przynosi). I może lepiej jak poczekamy rok czy dwa i Księciunio przystąpi do komunii osobno?

A jakie są Wasze przemyślenia na ten temat? Czy znacie jakieś dobre przykłady edukacji religijnej?

Zaszufladkowano do kategorii Myśli moje nieuczesane, Z zupełnie innej beczki | Tagi: pierwsza komunia, religia w szkole | Napisz odpowiedź