O tym, jak Państwo robi rodziców w ciula

Jesteśmy przeciętną rodziną. Dwoje rodziców na etacie, razem może zarabiamy dwie średnie krajowe. Do tego dwoje dzieci – chłopiec i dziewczynka. On już w podstawówce, ona jeszcze w przedszkolu. Co robi Państwo, żeby nam ułatwić życie? NIC!

Co więcej – śmiem twierdzić, że to Państwo nas, jako rodziców robi w ciula. I to zupełnie pomijam fakt, że Księciunio urodził się 9 dni za wcześnie, żebyśmy mogli otrzymać becikowe. I ani przy okazji Księciunia, ani przy okazji Łobuza – nie miałam specjalnie długiego urlopu macierzyńskiego – przy Księciuniu 18, przy Łobuzie – 22 tygodnie. Ale to już było minęło. Przepisy z udogodnieniami weszły po prostu później. A czasu – wiadomo nie cofnę.

Natomiast wkurza mnie zmiana zasad w trakcie gry! I tak mam już trzeci raz.

Autor rysunku, Marek Mosor (ur. 1982) jest mieszkańcem Bielska-Białej. Rysownik-hobbysta przez znajomych nazywany jest „Widget”. Takim też pseudonimem posługuje się, podpisując swoje prace. W jego rysunkach oprócz gier słownych oraz przedstawiania rzeczywistości w krzywym zwierciadle pojawia się często tematyka subkultur, polityki i wszystkiego, co nas otacza na co dzień.

Państwo – rodzic 1:0

Księciunio poszedł do przedszkola. Powinnam na kolanach do Częstochowy iść z podziękowaniem, że dostał się do państwowego. Zresztą przedszkole cudowne, ze wspaniałymi wychowawczyniami, dla których wychowanie tych młodych ludzi jest powołaniem. Warunki lokalowe i „ogródkowe” też całkiem niczego sobie.

Kiedy Księciunio zaczynał przedszkole – w 2008 roku – miał tam chodzić przez 4 lata – aż do skończenia 7 lat, kiedy to miał pójść do pierwszej klasy.

Niestety – w trakcie roku szkolnego – Państwo zmieniło zasady. Wymyśliło, że do pierwszej klasy mają iść już 6-latki. Powstał powszechny bunt – rodziców, przedszkoli i szkół. W efekcie obowiązek szkolny dla 6-latków przeciągnął się w czasie. Jednak w między czasie Miasto zadecydowało, że bez względu na to, czy jest obowiązek szkolny dla 6-latków, czy go nie ma – w przedszkolu nie ma już dla nich miejsca.

I tak – musieliśmy się pożegnać z przedszkolem rok wcześniej, niż planowaliśmy, mimo tego, że Księciunio poszedł do pierwszej klasy jako dziecko 7-letnie.

Państwo – rodzic 2:0

Do ubiegłego roku – przedszkola, we współpracy z rodzicami, miały dowolność w zakresie kształtowania zajęć dodatkowych dla dzieci. Dzięki takim zajęciom, w Księciunio !w końcu! udało się odnaleźć pasje do prac ręcznych – zupełnie niestandardowych, inne dzieci miały szansę rozwijać pasje taneczne, uczyć się angielskiego.

Kiedy Łobuz zaczynała przedszkole – reguły były takie same, jak w przypadku Księciunia. Ale w naszym przedszkolu – jest taki zwyczaj, że Maluchom pozwala się najpierw oswoić z nową sytuacją – jaką jest bycie przedszkolakiem – nowymi dziećmi, paniami, zasadami itp. i tak na prawdę na zajęcia dodatkowe zapraszane są dzieci ze starszych grup.

I kiedy zacierałam ręce, że Łobuz będzie miała w końcu wymarzone zajęcia taneczne w przedszkolu, Państwo postanowiło znów zmienić zasady w trakcie gry. I uszczęśliwić wszystkich rodziców na siłę, nie dając im wyboru ani prawa głosu. W życie weszły „zajęcia za złotówkę”, niby to dostępne dla wszystkich dzieci.

Efekt jest taki, że wszystkie dzieci w przedszkolu Łobuza mają teraz przymusowe, tanie zajęcia – rytmikę i angielski. Koniec z tańcem, zajęciami plastycznymi, sportami itp. Jeśli rodzic ma ochotę, może targać dziecko na takie zajęcia, jak zabierze je z przedszkola. Co w naszej sytuacji oznacza – po godzinie 17.00. Myślicie, że dziecko, które musi wstawać o 6.30 i przez prawie cały dzień jest na nogach (z wyjątkiem leżakowania, na całe szczęście!!!), będzie miało jeszcze jakąś radość z (choćby nie wiem, jak wyczekiwanych) zajęć tanecznych o godzinie 17.00? Bo ja myślę, że ono o tej porze jest już normalnie zmęczone i będzie mu po prostu wszystko jedno…

I choć rozumiem teorię równego dostępu do edukacji i w pełni popieram możliwość ułatwienia dzieciom z uboższych rodzin dostępu do takich zajęć, to nie mogę pojąć, dlaczego to równanie idzie w dół. Dlaczego zamiast dopłacić do zajęć tylko tym dzieciom, których rodziny potrzebują wsparcia, państwo (miasto?) bierze na siebie ciężar dopłacania do zajęć wszystkim dzieciom.

Czy to na prawdę jest ekonomicznie opłacalne czy to jakaś kolejna zagrywka polityczna mająca przyciągnąć wyborców???

Państwo – rodzic 3:0

W końcu docieramy do najbardziej bieżący wydarzeń. DARMOWY PODRĘCZNIK. Nie interesowałam się zupełnie tym tematem, bo Księciunio szczęśliwie w tym roku poszedł do trzeciej klasy, a Łobuz idzie dopiero za rok i pewnie jeszcze wiele może się do tego czasu zmienić.

Nie interesowałam się tematem – do czasu… Do czasu, kiedy zaczęłam zamawiać książki dla Księciunia i jego kolegów z klasy. Od zerówki zamawiamy książki całą klasą – w ten sposób udaje się nam zawsze nieco obniżyć cenę kompletu. Pewnie nie są to jakieś wielkie oszczędności, ale wiecie – po wakacjach i we wrześniu każda złotówka się liczy.

Kiedy dostałam pierwsze odpowiedzi od księgarń, do których wysłałam zapytanie – pomyślałam: poczekam jeszcze na lepsze oferty, przecież w zeszłym roku płaciliśmy duuuuużo mniej. Niestety, lepsze oferty nie nadeszły. A przecież wychowawca nie zmienił wydawcy ani tytułu podręcznika, z którego dzieci korzystały w drugiej klasie.

W zeszłym roku płaciliśmy za zestaw książek do edukacji wczesnoszkolnej 191 zł. W tym roku – najtańszą ofertą, jaką otrzymałam przy zakupach grupowych było 231 zł. To o przeszło 20% więcej!!! Skąd taki skok? Wysuwam tezę, że ponieważ drastycznie nie wzrosły ceny papieru, a treść w tych książkach jest taka sama (lub niemalże taka sama), jak rok temu – wydawcy i księgarze (nie jestem w stanie dociec, którzy mieli większy wpływ na ostateczną wysokość ceny, choć przypuszczam, że przede wszystkim ci pierwsi) odbili sobie w ten sposób straty spowodowane tym, że pierwszoklasiści dostali darmowy podręcznik.

I znów według mnie jest to nietrafiona decyzja. Nie wypowiadam się na temat jakości merytorycznej darmowego podręcznika – nie jestem w tym zakresie kompetentna – ale jest to znów uszczęśliwianie wszystkich na siłę. I moje pytanie brzmi: czy nie lepiej iść w stronę:a) podręczników elektronicznych (ze wsparciem dla grupy rodzin potrzebujących w odniesieniu do zakupy odpowiedniego narzędzia elektronicznego) – to rozwiązanie jakiś czas temu proponował Minister Michał Boni i z tego, co pamiętam został zakrzyczany przez MEN i wydawców
b)wspierania w zakupie podręczników tylko osób tego potrzebujących, a nie wszystkich jak leci – bo czy to jest opłacalne ekonomicznie???

***

Tak, jak Wam pisałam – jesteśmy przeciętną rodziną. Jednak uważamy, że odpowiednie wykształcenie dzieci to czysta inwestycja z odłożonym w czasie zyskiem. Możemy wybrać tańsze wakacje, odmówić sobie pójścia do kina, kupienia markowych ciuchów czy obiadów poza domem. Ale chcemy mieć możliwość wpływu na to, jak nasze dzieci będą kształcone w publicznych placówkach. Bądź co bądź, te placówki funkcjonują dzięki płaconym przez nas nie tak małym podatkom. I proszę, nie wyjeżdżajcie mi tu z budżetem partycypacyjnym – bo to zupełnie inna bajka.

Rozumiem i jak najbardziej popieram równy dostęp do edukacji. Jednak, co już jest dla mnie zupełnie niezrozumiałe, od kilku lat Państwo funduje nam równanie w dół. Czuję, jakby obecne Państwo było mega socjalistyczne, a nie – jak mi się wydawało przy urnie jeszcze 7 lat temu – liberalno-demokratyczne.

państwoPS. Ten wpis miał się ukazać 1 września, jednak z przyczyn ode mnie nie zależnych (wiecie, otwarcie brzucha, wyrostek i te sprawy ;)), pojawia się dziś. Mam nadzieję jednak, że nie sprawi Wam to większej różnicy…

9 myśli nt. „O tym, jak Państwo robi rodziców w ciula

  1. W dwóch pierwszych kwestiach ciebie rozumiem, natomiast co do podręcznika uważam, że żadna decyzja rządu Polaka nie uszczęśliwi. najpierw narzekanie na drogie podręczniki, a jak proponują darmowy wszystkim, to narzekanie, że powinni tylko niektórym. jakby zaproponowali niektórym (co zresztą funkcjonuje tylko w innej formie, jako dopłaty dla rodzin uboższych) też byłoby źle, bo dyskryminacja. Co do szaty i meteorytyki niczym się nie różni od tych za grubą forsę. Już mamy, więc mogę ocenić. Faktem jest, że wydawnictwa mogą to sobie odbijać kosztem uczniów z innych klas i tu też powinno się zrobić porządki normując jakoś ceny tych płatnych podręczników.

    Odpowiedz
  2. z książkami przechytrzyłam system, pod koniec sierpnia za komplet podręczników zapłaciłam 20% taniej niż zapłaciłabym w lipcu,
    polecam ci zgłębienie tematu karty dużej rodziny-też dałam upust irytacji w swoim wpisue

    Odpowiedz
    • Bożena i rok temu i w tym roku kupowałam książki w ostatnich dniach sierpnia. Jednak różnica w cenie między zeszłym a obecnym rokiem to wciąż ponad 20%. A KDR nie każdego dotyczy ;)

      Odpowiedz
  3. 4:0 bardzo chcialam rodzic w domu. Teoretycznie mam mozliwosc wyboru a praktycznie nfz nie zwraca za taki porod nawet czesci kosztow (jak to sie dzieje w innych krajach UE) porod w szpitalu wycenia sie na 5000 domowy z poduszka wycenilam na 3000. A jeszcze trzeba doliczyc pobyt w szpitalu. Tak wiec znow zrownano wszystkich dajac wybor ale wyboru nie dajac. Znam mase dziewczyn ktorych zwyczajnie nie bylo stac.

    Odpowiedz
  4. Co kraj to inny problem.., a w Londynie.. podreczniki za darmo, czekaja na lawkach w szkole. nie ma za to panstwowego przedszkola ( tylko 15 godz na tydzien po 3 urodzinach..) sa za to prywatne za taka cebe ze jedna pensja rodzica idzie na przedszkole, lub jesli ma sie dwoje dzieci jeden rodzic przestaje pracowac bo sie nie oplaca, albo pracuje sie na zmiany ( tak jest u nas!) czwsto wymieniajac sie dziecmi na stacji ( on jedzie -ja wracam..) i bez wspolnego dnia wolnego. zajec specjalnych w przedszkolu nie ma, sa platne.. Dziecko 4 letnie odzie do szkoly na 6 godzin, gotowe czy nie. Ale nie narzekam, mysle ze w kazdym kraju sie cos znajdzie…- no moze w Szwecji lub Finlandii nie:)ale tam malo swieci slonce:)

    Odpowiedz
    • Co prawda, to prawda – o tej Skandynawii.
      Wiesz, ja nie narzekam na to, jak jest. Tylko na to, że państwo zmienia reguły gry. Nigdy nie wiesz co się zmieni od nowego roku. Bardzo nie lubię takiej polityki doraźnej :(

      Odpowiedz
  5. To i ja dodam coś od siebie… Kiedy eM szedł do I klasy to szkoła kupowała mu bilet miesięczny (szkoła praktykuje to od kilkunastu lat). W tym roku 1 września dowiedziałam się, że bilety należą się tylko uczniom zerówki, klas IV-VI i gimnazjum. Czemu nie klasom I-III? Bo przez wcześniejszy obowiązek szkolny w tym roku zamiast dwóch klas pierwszych jest ich pięć, zamiast dwóch zerówek są cztery i… na czymś (a raczej na kimś) szkoła musiała zaoszczędzić :(

    Odpowiedz
  6. Ja urodziłam w Polsce będąc świeżo po szkole, nikt i tak by mnie nie przyjął do pracy, a w dodatku brak opieki do maleństwa, więc siedziałam 2 lata w domu na utrzymaniu rodziców i męża. Już mnie to wszystko tak zaczęło wnerwiać, że sama zaproponowałam by wyjechać z kraju, bo co to za życie „na rachunki”. Przecież jakbym poszła w końcu też do pracy to mielibyśmy 2x najniższa krajowa – 60zł z mopsu, które otrzymywałam jako kobieta nie zdolna do pracy. Eh… w Anglii widzę, że też nie będzie nam łatwo ALE BĘDZIE LŻEJ, o wiele.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz