Nie jestem matką idealną. Ani bliskościową. Nie jestem też nadopiekuńcza, czy patologiczna. Nie wychowuję też moich dzieci bezstresowo. I na pewno nie jestem matką Polką. Jaką matką jestem?
Sama nie wiem. Czasem myślę, że jestem matką zdrowo-rozsądkową lub intuicyjną. Bo w swoim macierzyństwie często kieruję się zdrowym rozsądkiem i intuicją. Nie, nie korzystam z poradników. Na ogół. Czasem tylko, w konkretnych przypadkach, gdy mój zdrowy rozsądek lub intuicja potrzebują wsparcia.
Na pewno, jako matka popełniam błędy. Całe mnóstwo błędów. Wstyd mi się do tego przyznać, ale krzyczę czasem na moje dzieci. Moja wątła cierpliwość łatwo jest wystawiana na próbę… I czasem ten krzyk jest zupełnie bez powodu… Bez sensu… Wiem wtedy, że przegrywam sama ze sobą :(. Pracuję nad sobą, ale to bardzo ciężka praca.
Częściej niż krzyczę – tulę moje dzieci i całuję. Często mówię im o tym, jak bardzo je kocham. Mamy swoje rytuały poranne i wieczorne, w których jest bardzo dużo czułości i bliskości. Czytanie, drapanie po plecach, tulenie, całowanie, czasem też śpiewam kołysanki.
Staram się traktować moje dzieci po prostu jak ludzi. Czasem wychodzi mi to lepiej, a czasem gorzej. Czasem mam więcej cierpliwości, a czasem mniej.
Jako mama – cały czas uczę się macierzyństwa. Uczę się obserwując moje dzieci i ich preferencje, osobowości. Uczę się trudnej sztuki negocjacji, opanowywania sytuacji kryzysowych, kreatywnych rozwiązań.
Chciałabym, żeby moje dzieci wyrosły na samodzielnie myślących dorosłych. Żeby potrafiły oprzeć się „owczemu pędowi”. Chciałabym, żeby byli szczęśliwi i wierzyli we własne siły. I żeby nie bali się stawiać czoła problemom, tylko poszukiwali sposobów ich rozwiązania.
Na co dzień nie sypiamy z dziećmi w łóżku, choć jeśli potrzebują tego jednej nocy, nie ma problemu.
Pozwalam moim dzieciom „zderzyć” się z prawdziwym światem – upaść, rozbić kolano, zgubić zabawkę. Ale zawsze w takiej trudnej sytuacji staram się być obok, żeby wiedzieli, że mogą na mnie liczyć – przytulę, pocieszę.
Pozwalam im podejmować własne wyboru i ponosić ich konsekwencje – oczywiście stosownie do ich wieku. Najpierw ustalamy zasady, w jakich mogą się poruszać, a potem sami dokonują swoich wyborów. Księciunio może dowolnie zarządzać swoim kieszonkowym (oczywiście z wyłączeniem produktów niedozwolonych), a wspólnie decydują np. o bajce, jaką będą oglądać na dobranoc.
Staram się słuchać moich dzieci. Choć i tak czasem po fakcie łapię się na tym, że nieco zbyt lekko podeszłam do tego, co mówili.
Staram się budzić w moich dzieciach ciekawość świata – chodzimy razem w różne miejsca, wspólnie doświadczamy różnych wydarzeń. Zdarza mi się – choć chyba rzadziej niż bym sobie tego życzyła – podążać za nimi.
Lubię moim dzieciom sprawiać małe przyjemności – czasem jest to kasztan, czasem jakiś słodycz, a czasem wspólne wyjście na „kawę, lody i ciastko”.
Staram się budować w moich dzieciach pewność, że mogą mi powiedzieć nawet o najgorszej rzeczy, którą zrobiły. Pracuję nad tym, żeby nie bały się powiedzieć mi, że coś im nie wyszło, że zachowały się nie tak, jak tego ich uczę, czy że po prostu coś spsociły. W takich przypadkach nigdy nie krzyczę i nie stosuję kary. Wiem, że najtrudniejszą dla nich rzeczą w tym momencie jest przełamanie się i przyznanie do winy. Rozmawiamy o tym, co się wydarzyło, motywuję ich do wyciągnięcia wniosków na przyszłość.
Przepraszam moje dzieci, kiedy coś mi nie wyjdzie. I przyznaję się do popełnionego błędu. I tłumaczę dlaczego coś mi nie wyszło…
Czego boję się najbardziej jako matka? Tego, że kiedyś coś przeoczę i nie zauważę, że moje dzieci mają jakiś problem, który wymknie się spod ich kontroli i skończy się to źle – uzależnieniem od narkotyków czy wciągnięciem do jakiejś sekty.
Nie jestem matką idealną i nigdy nie będę. Ale staram się być dla moich dzieci najlepszą matką, jaką mogą mieć. I zauważam, że sporo w moim macierzyństwie „starania się”. Bo jestem tylko człowiekiem, ze swoimi słabościami i ułomnościami, ze swoimi problemami, dobrymi i złymi dniami, PMSem, szalonymi pomysłami, itp. I mogę się tylko starać coś robić, bo nie jestem w stanie zadeklarować, że na 100% zawsze będę taka i taka. Czasem wychowanie wymaga ode mnie elastycznego podejścia.
A wychowanie dziecka to dla mnie eksperyment na żywym organizmie i o tym, czy jest on udany będzie można powiedzieć dopiero, kiedy dzieci dorosną i same założą własne rodziny. Pewnie, że mogę zaobserwować niektóre pozytywne/negatywne symptomy podejmowanych przeze mnie decyzji i skorygować moje działanie, ale o sukcesie czy porażce na tym etapie nie mogę przesądzić.
Bycie mamą dla mnie to bardzo trudna rola, szczególnie, że staram się ją łączyć z innymi moimi rolami – byciem pracownikiem, kobietą, house managerem. Czasem role się przeplatają, a momentami zupełnie się wykluczają. Dodatkowo bycie mamą noworodka, 2-latka, 7-latka, czy nastolatka wymaga zupełnie różnych matczynych umiejętności, które czasem trzeba opanować z dnia na dzień.
Mam jednak nadzieję, że kiedyś, kiedy moje dzieci dorosną już, a ja zrobię bilans mojego macierzyństwa, ten bilans wyjdzie na plus.
A Ty, jaką matką jesteś? Co czujesz w związku z byciem mamą? Co chciałabyś zmienić w swoim matkowaniu?
Najważniejsze jest to..że dla swoich dzieci jesteś najlepsza mama na świecie
Ja jestem matką… podobną do tej, jaką jest moja mama. Uważam, że wychowała mnie na ludzi i na takich samych ludzi chcę wychować moje dziecko (może kiedyś dzieci).
Hmmm, widzisz, pod wieloma względami też nawiązuję do stylu macierzyństwa mojej mamy (nawet z tym krzykiem mamy coś wspólnego). Ale są też sfery, w których staram się być tak tylko daleka od mamy jak to możliwe…
Nie ma matek idealnych. Dlaczego? Bo matka to człowiek, człowiek popełnia błędy. No, tego nie przeskoczymy… Najważniejsze to podążać za swoimi instynktami, żyć w zgodzie z samą sobą. Przynajmniej wg. mnie. Dla mnie rodzina jest najważniejsza a wspólne spędzanie czasu jest priorytetem. Razem staramy się być kiedy tylko możemy, mieszkamy w stolicy, chodzimy na spacery, do Teatru Małego Widza do Zoo i w wiele różnych miejsc. Ale idealnie nie jest. Moim głównym wrogiem jest PMS i brak cierpliwości :)) o ile to ostatnie powoli opanowuję o tyle tego pierwszego nie mogę Uff, trochę się rozpisałam Pozdrawiam i uważam że jesteś idealna w swojej nieidealności. Oby więcej takich mam Ania
tak, coś w tym jest… Szczególnie z PMSem i brakiem cierpliwości. Czasem też sobie myślę, że sporo zależy od osobowości… Ja na pewno mam coś w sobie z choleryka – wybucham zanim zdążę doliczyć do 5 (o 10 już nie wspomnę ;)) i tak samo szybko mi przechodzi…
Z Teatru Małego Widza powoli wyrastamy, niestety… Ale przecież tyle fajnych miejsc w Warszawie
PMS i brak cierpliwości jakiego wtedy doświadczam to ta część mojego macierzyństwa na którą chciałabym spuścić zasłonę milczenia. No nie radzę sobie cholera z tym i już.
Chciałabym, żeby tej części mnie nie było
Najważniejsze to by być wystarczająco dobrą matką. W matki idealne nie wierzę. Albo to są cierpiętnice, które kiedyś wybuchną lub odchorują swoje poświęcenie, albo kłamią i się kreują. Każdy popełnia błędy. Najważniejsze by wstać otrzepać się i dalej robić swoje najlepiej jak się umie. Ja swoje macierzyństwo postrzegam jako ciągłe wzrastanie i osobisty rozwój. Bardziej niż swoje dzieci wychowuję siebie.
Wiesz, ja też tak siebie nieco widzę. Jako matkę uczącą się macierzyństwa, siebie i dzieci. Na pewno macierzyństwo powoduje, że rozwijam siebie i bardziej nad sobą panuję. I tak, masz rację – to też wychowywanie siebie!!!
Ja jestem matka beznadziejna,ale i tak lepszej nie mogli miec. HOWGH!
PS tez krzycze i mam watla cierpliwosc. A do tego jestem niekonsekwetna. Ale dobrze mi z tym. Przesylamy buziaki